www.lukaszsupergan.com
„Kiedy podróżnicze i niepodróżnicze osobistości wydają swoje myśli na papierze, anonsują to z wielotygodniowym wyprzedzeniem, aby rzesze potencjalnych czytelników rosły, czekały i gryzły palce, kipiąc niecierpliwością. Ja nie miałem takiej szansy. Wszystko wydarzyło się szybko, gdzieś między wyjazdem w irańskie góry Zagros, powrotem z nich oraz ostatnimi spotkaniami i festiwalami w Polsce.
Po dwóch latach od ukazania się w sieci, „Pustka wielkich cisz”, opowieść o pierwszym samotnym przejściu Karpat, ukazuje się na papierze. Jestem tym równie podekscytowany, jak i niespokojny z tego powodu.
Na niemal każdym spotkaniu, jakie miałem okazję prowadzić po powrocie z Iranu słyszałem dwa pytania:
- Czy to Twoje prawdziwe nazwisko?
a także
- Czy Twoja książka mogłaby ukazać się na papierze?
Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: tak. To nie jest pseudonim artystyczny. Nazwisko pochodzi zresztą z polskich gór, co może tłumaczyć moją miłość do tej formy ukształtowania terenu.
Odpowiedź na drugie pytanie dotychczas brzmiała „nie”. Publikując swoje wspomnienia, w formie PDF-a na mojej stronie, nie planowałem przelewać ich nigdy na papier. Uznałem, że napisana przed dekadą książka nie ma perspektyw na stanie się hitem wydawniczym i jeśli przez 10 lat nie zainteresowała żadnego wydawcy, to niech tak już zostanie. Umieściłem ją na stronie latem 2013 roku, podczas pieszej wędrówki do Santiago, a fundusze zebrane dzięki niej pozwoliły mi wyruszyć na przejście Łuku Karpat, a pół roku później – zimowe przejście Karpat Słowackich. I tyle – nigdy nie myślałem, by skromnego, własnoręcznie stworzonego e-booka zamienić w coś więcej.
Sprawy zaczęły zmieniać się wiosną 2014 roku. Otrzymałem wtedy list od Dominika Szmajdy, podróżnika (wielu z Was zna na pewno jego „Rower góral i na Ural”) i właściciela wydawnictwa „Sorus”. Jeśli mieliście kiedyś w reku afrykańskie książki Kazimierza Nowaka, to właśnie Dominik był osobą odpowiedzialną za ich publikację. W swoim liście, bez większych wstępów, zaproponował mi wydanie „Pustki…” na papierze. Z początku przyjąłem to z rezerwą, gdyż pochłaniały mnie przygotowania do irańskiej wyprawy. Wszystko nabrało jednak kształtu, gdy spotkałem się z Dominikiem osobiście, na Plenerze Podróżniczym w Boruszynie. To właśnie ta podpoznańska wieś stała się miejscem, gdzie ostatecznie przypieczętowaliśmy jego pomysł. Przed wyjazdem w góry Zagros przesłałem do wydawnictwa zdjęcia i tekst, a potem przestałem o wszystkim myśleć. Po powrocie projekt graficzny był gotowy, a książka powędrowała do korekty.
Tak, bez wątpienia wymagała dużo pracy i dopiero po odebraniu pliku z naniesionymi poprawkami zobaczyłem, jak wiele błędów stylistycznych i literówek mieściło się w pierwszej wersji „Pustki…”. I ja wypuściłem w świat takie coś?! Złapałem się za głowę ze wstydu, ale tym bardziej jestem wdzięczny Pani Korektorce za doprowadzenie pierwotnego tekstu do stanu czytelności. Widok własnego dzieła pokreślonego czerwonym kolorem (w cudzysłowie, poprawki nanosiliśmy w edytorze tekstu) pokazał, jak wiele brakuje mi do bycia pisarzem. Ta pigułka była jednak konieczna, by książka nabrała nowej formy. Potem był już skład, podpisy, ostateczne czytanie poprawek, akceptacja, pójście do druku, nagły alarm gdy dostrzegłem jeszcze jakiś błąd, kolejna poprawka, znów wysłanie do druku, głęboki oddech, koniec.
Teraz czekam na zobaczenie mojego dziecka w wersji papierowej. Po raz pierwszy w życiu będę mógł powiedzieć „napisałem książkę”. Papier ma w sobie coś – ową namacalność, której brakuje ulotnym publikacjom elektronicznym. Plików nie można dotknąć, zachwycić się zapachem papieru i farby drukarskiej, można je przesłać, skopiować lub skasować jednym kliknięciem myszki. Sam zdecydowanie bardziej cenię papier i nie dziwiłem się wielu osobom, które podczas spotkań pytały mnie o prawdziwą książkę. Teraz te prośby zostały zrealizowane.
Przez prawie dwa lata „Pustka wielkich cisz”, w postaci pliku PDF, była moim prezentem dla tych, którzy dowolną kwotą wsparli realizację kolejnych wypraw. Nie miała ustalonej ceny, gdyż to sami czytelnicy ustalali sumę, jaką chcieli mi przekazać. Był to też żywy przykład tego, co nazywam „ekonomią daru”, zjawiska dobrowolnego dzielenia się, które wywarło na mnie duże wrażenie podczas wędrówki do Santiago de Compostela. Przez minione dwa lata otrzymałem od Was więcej, niż mógłbym wierzyć, że otrzymam – i za to bardzo dziękuję.
Zadaję sobie jednak pytanie: jak sprawić, by osoby które już raz otrzymały książkę w wersji cyfrowej, nie czuły się poszkodowane? W końcu już raz otrzymałem od nich wsparcie. Zapraszanie ich do zakupu nowej wersji (poprawionej i solidnie wydanej, ale w 90% tej samej) byłoby niczym proszenie, by płacili dwa razy za tą samą rzecz. Myślę nad tym, jak okazać się fair wobec moich wspierających. Najlepszym rozwiązaniem wydaje mi się zaoferowanie im książki po niższej cenie, która mi samemu nie przyniesie zysku, ale nie pozwoli mi. To dla mnie jedno z ważniejszych pytań, bo ostatnią rzeczą jakiej chcę jest sprawienie, by ludzie, którzy kiedyś mi pomogli, poczuli się wykorzystani. A może wcale tak nie będzie? Chętnie wysłucham Waszych rad w tej kwestii, jeśli więc macie jakieś pomysły podzielcie się nimi poniżej.
Już jutro spotykamy się w Poznaniu, za kilka dni – na „Kolosach” w Gdyni. Także tam chętnie spotkam się z każdym z Was, jeśli chcielibyście porozmawiać o swoich podróżach lub dowiedzieć się czegoś o organizacji moich. Mam zamiar opowiedzieć o irańskiej wyprawie, przybić piątkę z kilkoma znajomymi, poza tym jednak będę do Waszej dyspozycji – pewnie gdzieś w okolicy stoiska z książkami.
Do zobaczenia!”